Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wnuczkę, znów na Świrskiego, czas jakiś szukał słów, a wreszcie zapytał starym, drżącym głosem:
— A na wiosnę... co?...
Widocznie została mu jakaś jedna myśl, która przeżyła wszystkie inne, ale której nie umiał już wyrazić... Jakoż po chwili wsparł trzęsącą się głowę o fotel i począł patrzeć w okno, uśmiechając się jednak ciągle do owej myśli i powtarzając:
— Tak! tak!... Będzie!...
— Dziaduś tak zawsze!... — rzekła panna Marja.
Świrski spoglądał na niego czas jakiś ze wzruszeniem, pani Cervi zaś poczęła opowiadać o ojcu i o mężu. Obaj brali udział w wojnach przeciw Austrji o niepodległość Włoch. Czas jakiś mieszkali we Florencji i dopiero po zajęciu Rzymu wrócili do Nizzy, skąd Cervi był rodem. Tu Orysiewicz oddał córkę młodszemu towarzyszowi broni, przyczem obaj, dzięki pomocy nicejskich krewnych, umieścili się w banku. Wszystkim szło nieźle, ale, kilka lat temu, Cervi zginął w katastrofie kolejowej. Orysiewicz zaś stracił posadę z powodu starości. Odtąd zaczęła się bieda, jedynym bowiem funduszem, z którego musiało żyć troje osób, było sześćset lirów, które rząd włoski wypłacał staremu żołnierzowi. Było to dość, by nie umrzeć, niedość, by żyć. Obie kobiety zarabiały trochę szyciem lub nauczaniem, lecz lato, gdy życie obumierało w Nizzy i gdy znikąd nie można było dostać zarobku, pochłaniało szczupłe ich zapasy. Od dwóch lat stary żołnierz stracił całkiem władzę w nogach, często bywał chory, musiał się leczyć, a przez to było z nimi gorzej i gorzej.