Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedzieli uwagą, że zachęcam chłopca do lenistwa. Kosztowało mnie to niemało zmartwienia, ale więcej jeszcze niepokoju przyczynił mi widok Michasia. Wieczorem dnia tego widziałem go, jak, ścisnąwszy głowę obu rękoma, szeptał, myśląc, że go nie słyszę: „Boli! boli! boli!“ List od matki, który nadszedł nazajutrz rano, i w którym pani Marja obsypywała Michasia pieszczotami za owe celujące, był nowym dla niego ciosem.
— O, sprawię mamie ładną pociechę! — wołał, zakrywszy twarz dłońmi.
Następnego dnia, gdym mu zarzucił na plecy tornister z książkami, zatoczył się i mało nie upadł. Chciałem mu nie pozwolić iść do szkoły, ale mówił, że mu nic nie jest; prosił tylko, by go odprowadzić, bo się boi zawrotu głowy. Wrócił w południe z nowym miernym. Dostał go za lekcję, którą umiał doskonale, ale wedle tego, co mówił Owicki, zaląkł się i nie mógł słowa przemówić. Utwierdziła się o nim stanowcza opinja, że był to chłopiec przesiąknięty „wstecznemi zasadami i instynktami“, tępy i leniwy.
Z dwoma ostatniemi zarzutami, o których wiedział, walczył, jak tonący z falą — rozpaczliwie, ale napróżno.
Wkońcu stracił wszelką wiarę w siebie, wszelką ufność we własne siły; doszedł do przekonania, że wysiłki i praca nadaremna, że on nigdy nie nabierze akcentu i musi się źle uczyć, a jednocześnie przedstawiał sobie, co na to powie matka, jaki to będzie dla niej ból, jak to może podkopać jej wątłe zdrowie.