Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dyjski, jednak złowróżbne uczucie ścisnęło nasze serca, bo ten trup z wyszczerzonemi zębami zdawał się nas ostrzegać, że, kto się tu zabłąkał, ten już nie wyjdzie. Tego samego dnia metys Tom zabił się na miejscu, spadłszy wraz z koniem z krawędzi skalnej. Smutek jakiś ponury ogarnął cały tabor; dawniej jechaliśmy gwarno i wesoło, teraz nawet woźnice przestali kląć, i karawana posuwała się w milczeniu, przerywanem tylko skrzypieniem kół. Muły też narowiły się coraz częściej, a gdy jedna para stawała, jak wryta, wszystkie wozy, idące za nią, musiały się zatrzymywać. Najgorzej gryzło mnie to, że w tych chwilach tak ciężkich i trudnych, w których żona potrzebowała więcej, niż kiedykolwiek, mojej obecności i podparcia, nie mogłem być przy niej, bo prawie musiałem się dwoić i troić, aby dawać przykład, krzepić odwagę i ufność. Ludzie przenosili wprawdzie trudy z wytrwałością, Amerykanom wrodzoną, ale poprostu gonili resztą sił. Jedno tylko moje zdrowie wytrzymywało wszystkie trudy. Bywały noce, że i dwóch godzin nie miałem odpoczynku; ciągałem wozy wraz z innymi, ustawiałem straże, objeżdżałem majdan, słowem: pełniłem służbę dwa razy jeszcze cięższą, niż każdy z ludzi; ale, widać, szczęście dodawało mi sił. Bo też, gdym strudzony i zbity przychodził wreszcie do mego wozu, znajdowałem tam wszystko, com miał na świecie najdroższego, serce wierne i ukochaną rękę, która ocierała moje uznojone czoło. Liljan, choć cierpiąca trochę, nie zasypiała umyślnie nigdy przed mojem przybyciem, a gdym jej czynił o to