Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem „malutka“ nie spała już, bo oboje ujrzeliśmy ją, jak zeszła z wozu i, zakrywszy rączką oczy od blasku słonecznego, poczęła rozglądać się na wszystkie strony. Ujrzawszy mnie, przybiegła pędem, cała różowa i świeża, jak ten poranek, a gdym otworzył ramiona, wpadła w nie zadyszana i, podsuwając mi swoje usteczka, poczęła wołać:
— Dzień dobry! dzień dobry! — potem wspięła się na palce i, patrząc mi w oczy, pytała z uśmiechem figlarnym: — Am I your wife?
— Czy jestem twoją żoną? Cóż tu było odpowiedzieć, chyba całować bez końca i pieścić. Tak też spłynął nam cały ten czas w widłach rzecznych, bo wszystkie moje obowiązki, aż do chwili wyruszenia w dalszy pochód, wziął na siebie stary Smith. Odwiedziliśmy więc jeszcze raz nasze bobry i strumień, przez który teraz przeniosłem ją bez oporu. Raz puściliśmy się małą łódką z czerwonego drzewa wgórę Blue River, gdzie w jednym zakręcie pokazałem jej zbliska bawoły, bijące rogami w gliniasty brzeg, od czego całe czoła ich bywają pokryte jakby pancerzami z wyschłej gliny. Dopiero na dwa dni przed wyruszeniem ustały te wycieczki, bo raz, że Indjanie pokazali się w okolicy, a powtóre, moja droga pani zaczęła mi czegoś słabować. Pobladła i straciła siły, a gdym ją wypytywał, co to jest, odpowiadała mi tylko uśmiechem i zapewnieniem, że nic. Czuwałem nawet nad jej snem, otulałem, jakem umiał, i prawie żem wiatrowi nie dawał wiać na nią, ażem z troski sam pomizerniał. Ciotka Attkins przymrużała wprawdzie z tajemniczą