Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ogniska; Szkoci wydobyli z wozów swoje kobzy, których głos lubiliśmy oboje, bo był dla nas miłem wspomnienieniem; Amerykanie swoje ulubione klekotki z żeber, i wśród pieśni, okrzyków i strzelaniny upłynął nam wieczór weselny. Ciotka Attkins brała co chwila Liljan w objęcia, to śmiejąc się, to płacząc, to zapalając bez końca fajkę, która jej gasła ustawicznie. Ale najbardziej wzruszył mnie następny obrządek, będący we zwyczaju w tej ruchliwej części ludności Stanów, która większą część życia spędza na wozach: oto, gdy księżyc zeszedł, mężczyźni pozatykali na stemple przy karabinach pęki zapalonej łoziny i cała procesja, pod wodzą starego Smitha, poczęła nas oprowadzać od wozu do wozu, pytając przy każdym Liljan:
— Is this your home? — Czy to twój dom? Moje śliczne kochanie odpowiadało: „No!“ i szliśmy dalej. Przy wozie ciotki Attkins, prawdziwe rozczulenie opanowało wszystkich, bo w nim jechała Liljan dotąd; — gdy więc i tu odrzekła cicho: „No!“, ciotka Attkins ryknęła, jako bawół i, porwawszy Liljan w objęcia, poczęła powtarzać: my little! my sweet! (moje maleństwo! moje słodkie!), łkając przytem i zanosząc się od płaczu. Łkała i Liljan, a wtedy wszystkie te hartowne serca rozhartowały się na chwilę, i nie było oczu, któreby nie nabrzękły łzami. Gdyśmy zbliżyli się do mego wozu, ledwom go poznał, tak był ustrojony zielenią i kwiatami. Tu mężczyźni podnieśli wysoko płonące pęki, a Smith spytał głośniej i poważniej:
— Is this your home?