Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

antylopę z wielkiego gatunku, zwanego w stepach: dick, a przy niej młode. Darowałem je Liljan, ona zaś uczyniła mu obróżkę z dzwonkiem odjętym mułowi. Nadaliśmy kózce imię: Katty. Po tygodniu oswoiła się i jadła z rąk naszych. Bywało tak, że w czasie pochodu ja jechałem z jednej strony Liljan, a z drugiej biegła Katty, ustawicznie podnosząc do góry swoje wielkie czarne oczy i bekiem prosząc o pogłaskanie.
Za Winnebago wpłynęliśmy na step równy, jak stół, przestronny, bujny, dziewiczy. Przewodnicy ginęli nam chwilami z oczu w trawach i ościeńcach, nasze zaś konie brodziły, jakoby w fali. Pokazywałem Liljan ten świat dla niej nieznany zupełnie, a gdy zachwycała się jego pięknościami, czułem się dumny, że się jej to królestwo moje tak podoba. Była to wiosna, — kwiecień zaledwie chylił się ku końcowi, — a więc pora najbujniejszego rozrostu traw i ziół wszelakich. Co miało kwitnąć na pustyni, już zakwitnęło.
Wieczorem takie upajające wonie biły od stepu, jakby z tysiąców kadzielnic; w dzień, gdy wiatr powiał i rozkołysał równię kwiecistą, to oczy aż bolały od migotania czerwieni, błękitów, żółtości i innych barw wszelakich. Ze zbitego podesłania strzelały wgórę smukłe łodygi żółtych kwiatów, podobnych do naszej dziewanny; koło nich wiły się srebrne nici roślinki zwanej: „tears“, — łzy, której gronka, złożone z przeźroczystych kulek, istotnie są do łez podobne. Oczy moje, przywykłe do czytania w stepie, raz po raz odkrywały znane mi zioła: to wiel-