Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A on pięścią o stół.
— Podpalićby ich, psio-wiary.
— Cichajże zbereźniku. Co ci ta pan powiedział?
— Odesłał mnie do naczelnika. Żeby jego...
— Ono, to chyba trzeba iść do Osłowic.
— Pojadę do Osłowic — mówił zaraz wtedy — i pokażę mu, że się bez niego obędzie.
— Nie pojedzieszże ty, nieboraku, mój serdeczny, tylo ja sama. Ty, ino się napijesz, to zara hardo się stawisz i tylko nieszczęścia przymnożysz.
Rzepa z początku było nie chciał, ale zaraz po południu poszedł do karczmy zalać robaka, nazajutrz dzień toż samo; kobieta więc, nie pytając już o nic, zdała wszystko na wolę Bożą i we środę, wziąwszy dziecko, wyszła do Osłowic.
Koń był przy gospodarstwie potrzebny, więc poszła piechotą i świtaniem, bo do Osłowic było trzy opętane mile. Myślała, że może i spotka dobrych ludzi jadących, którzy pozwolą jej się przysiąść, bodaj na brzeżku fury, ale nie spotkała nikogo. O dziewiątej rano, siadłszy zmęczona na skraju lasu, zjadła kromkę chleba i parę jaj, które miała ze sobą w kobiałce, potem poszła dalej. Słońce zaczynało przypiekać, więc spotkawszy pachciarza Herszka z Wrzeciądzy, który wiózł w drabkach gęsi do miasta, zaczęła prosić, żeby ją zabrał na furę.
— Z Bogiem, moja Rzepowa — odpowiedział Herszek — ale tu taki piach, że koń ledwie mnie samego ciągnie. Dacie złoty, to was wezmę.
Dopiero przypomniała sobie, że miała tylko je-