Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

alkierz, w którym siedział wczoraj, ale ogólna izba z szynkwasem.
— Imię Ojca i Syna i Ducha.
Patrzy jeszcze lepiej, słońce już wschodzi i zagląda przez ubarwione szyby za szynkwas, a w oknie stoi Szmul, ubrany w śmiertelną koszulę i w cycełe na głowie; stoi w oknie i kiwa się, i modli się głośno.
— Szmul! psia-wiaro! — zawołał Rzepa.
Ale Szmul nic. Kiwnął się naprzód, kiwnął wtył i modlił się dalej.
Więc Rzepa zaczął się macać, jak robi każdy chłop, przespawszy noc w karczmie. Namacał pieniądze.
— Jezus, Marja! a to co?
Tymczasem Szmul przestał się modlić i, zdjąwszy śmiertelną koszulę i cycełe, poszedł je schować do alkierza, a potem wrócił wolnym krokiem poważny i spokojny.
— Szmul!
— Ny, czego chcesz?
— Co to ja mam za pieniądze?
— Co, głupi nie wies? Toć się wczoraj z wójtem zgodziłeś, że za jego syna będziesz losował i pyniądze wziąłeś, i kontrakt podpisałeś.
Dopiero chłop zbladł jak ściana: rzucił czapkę o ziemię, potem sam grzmotnął się o nią i jak nie ryknie, aż się szyby w karczmie zatrzęsły.
— No, pasioł won ty sałdat! — rzekł flegmatycznie Szmul.
W pół godziny potem Rzepa zbliżał się do chałupy; Rzepowa, która właśnie gotowała strawę, usły-