Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a jakbyśmy Rzepę zapisali na miejsce waszego syna, to i dla was byłaby oszczędność... ośmset rubli na drodze nie znaleźć.
Wójt pomyślał chwilę. Nadzieja zaoszczędzenia tak znacznej sumy poczęła go łechtać i uśmiechać się przyjemnie.
— Ba! — rzekł wkońcu — zawdyk to nieprzezpieczna rzecz.
— Już to nie na waszej głowie.
— Tego to ja się i boję, że pańską głową się zrobi, a na mojej się skrupi.
— Jak sobie chcecie, to płaćcie ośmset rubli...
— Nie powiadam, żeby mi ta nie było żal...
— A! skoro myślicie, że się wam wróci, to czegóż żałować? Ale wy na swoje wójtostwo to tak bardzo nie liczcie. Jeszcze na was wszystkiego nie wiedzą, ale żeby tylko wiedzieli to, co ja wiem...
— Dyć pan kancelaryjnego więcej bierze jak ja.
— Nie o kancelaryjnem też mówię, ale trochę o dawniejszych czasach...
— A nie boję się! Co mi kazali, tom robił.
— No! będziecie się tłumaczyć gdzie indziej.
To rzekłszy, pan pisarz wziął za zieloną kortową w kraty czapkę i wyszedł z kancelarji. Słońce już było bardzo nisko; ludzie wracali z pola. Więc naprzód pan pisarz spotkał pięciu kosiarzy, z kosami na plecach, którzy pokłonili mu się, mówiąc: „pochwalony“; ale pan pisarz kiwnął im tylko głową, a zasię: „na wieki“ nie odpowiedział, bo sądził, że człowiekowi z edukacją to nie wypada. Że pan Zołzikiewicz miał