Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

we mgłę, w tęczę lub promienie, nie zmieni się nagle w lilję lub kalinę, która, gdy chcesz zerwać jej kwiaty, mówi ludzką, choć do szmeru drzewnego podobną, mową:
— Nie rusz mnie!
Kasia pochyliła się z murawy nad wodą, aż jej warkocze spadły na ramiona, potem zwróciła się do smolarza i rzekła:
— A jakże pić będziemy?
— Jak ptaki — odpowiedział smolarz i pokazał jej palcem kilka pliszek i ślicznych, jak tęcze, zimorodków, które piły opodal, zadzierając dzióbki do nieba.
Ale smolarz umiał sobie poradzić lepiej, niż ptaki, bo urwał ogromny liść bieluszka, skręcił go w rożek i, nabrawszy wody, podał Kasi.
Napiła się Kasia, napił się i smolarz, potem ona rwała jeszcze niezapominajki, on zaś wydobył nożyk, naciął pręt wierzbinowy i począł wykręcać fujarkę.
Wkrótce fujarka była gotowa. Smolarz przyłożył ją do ust i zagrał taką prostą piosenkę, jakie pastuchy grywają wieczorami po łąkach. Łagodny głos rozpłynął się z niewymowną słodyczą w ustroniu. Po chwili smolarz odjął od ust fujarkę i począł jakby słuchać, jakby chwytać uchem echo, grające w olchach, a zdawało się, że razem z nim słucha tego głosu i przejasna struga — i ciemne olszyny — i ptaki, ukryte po trzcinach. Ucichło wszystko, ale po chwili, niby odpowiedź, niby wezwanie, ozwało się lekkie gwizdnięcie, za niem drugie i trzecie. Stało się jeszcze ciszej. To słowik chciał śpiewać, słowik wyzywał fujarkę.