Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie! Ja pierwszy, ja pierwszy! — powtórzyli razem Bukojemscy.
I gdy Cypryanowicz wysunął się naprzód, tamci pochwycili go zaraz za łokcie. Poczęła się znów kłótnia, w której Cypryanowicz wymyślał im od hajdamaków, a oni jemu od gładyszów, sobie zaś wzajem od psubratów. Zgorszył się nią niezmiernie pan Jacek i rzekł:
— Takich kawalerów w życiu-m jeszcze nie widział.
I zasunął szablę do pochwy.
— Wybierzcie, bo odejdę! — rzekł podniesionym twardym głosem.
— Wybierz ty sam! — zawołał Cypryanowicz, w nadziei, że wybór na niego padnie.
Mateusz Bukojemski począł krzyczeć, że na to nie pozwoli, by lada chłystek miał nimi rozporządzać i krzyczał tak, że aż przednie zęby, które miał przydługie, jak u zająca, błyskały mu z pod wąsów; ale umilkł, gdy Taczewski wydobywszy znów szablę, wskazał go jej krzywcem i rzekł:
— Acana wybieram.
Pozostali bracia wraz z Cypryanowiczem usunęli się też zaraz, widząc, że nigdy do ładu nie dojdą, tylko oblicza im posmutniały, albowiem, znając siłę Mateuszową, byli niemal pewni, że nie zostanie im nic po nim do roboty.
— Poczynajcie! — rzekł Cypryanowicz.
Taczewski odczuł także siłę przeciwnika, zaraz przy pierwszem złożeniu, bo aż szabla zadrżała mu w dłoni, odbił jednak cięcie, odbił drugie, po trzecim zaś rzekł sobie w duszy:
— Nie tak ci on sprawny, jak mocny.
I przykucnąwszy nieco dla lepszego skoku, natarł z impetem.