Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wali swego czasu z Cypryanowiczami, gdy ci jeszcze mieszkali we Lwowie i sprowadzali bławaty ze Wschodu. Piękna też to była kwatera, jakiej przy natłoku cywilnych i wojskowych dygnitarzy w mieście nie miał niejeden wojewoda. Stanisław Cypryanowicz, który postanowił sobie, aby tych kilka dni przed wyprawę przyjaciel Jacek spędził tak właśnie, jakoby w prawdziwem niebie, ozdobił ją nadzwyczajnie makatami i świeżem kwieciem; inni zaś towarzysze pomagali mu w tem gorliwie, wypożyczając co kto miał najlepszego z tyftyków, kobierców i tym podobnych kosztownych rzeczy, które w bogatych chorągwiach husarskich zabierano nawet w pochód z sobą.
Słowem, wszyscy okazywali młodej parze jak największą życzliwość i pomagali jej, jak kto mógł i w czym był mocen, z wyjątkiem tylko czterech panów Bukojemskich. Ci w pierwszych dniach po przybyciu do Krakowa przychodzili czasem i po dwa razy na dobę do Cypryanowiczów, do Jacka i pod wiechy do kupców, u których piło towarzystwo z pod chorągwi królewicza Aleksandra, ale potem jak w wodę wpadli. Ksiądz Woynowski myślał, że piją po przedmieściach, gdzie ich istotnie czeladź pewnego wieczora widziała — gdzie miody i wina były tańsze niż w samem mieście — ale właśnie zaraz potem słuch o nich zaginął. Księdza i panów Cypryanowiczów gniewało to ich postępowanie, mieli bowiem dla pana Serafina obowiązki wdzięczności, o których nie powinni byli zapominać.
— Żołnierze mogą być z nich dobrzy — mówił ksiądz — ale to lekkoduchy, na których stateczność wcale liczyć nie można. Znaleźli pewnie jakąś hultajską kompanię, w której im lepiej niż między nami.
Posądzenie to okazało się jednak niesłuszne, gdyż właśnie w wigilię ślubu Jacka, gdy w kwaterze pełno