Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kojemscy nie dali się prosić, skutkiem czego świat wydawał się im coraz weselszy, a panna Sienińska coraz ładniejsza. Więc nie mogąc znaleźć odpowiednich słów na wyrażenie swego zachwytu, poczęli spoglądać na nią ze zdumieniem, sapać i trącać się łokciami.
— Na koniec najstarszy, Jan, rzekł!
— Nie dziwować się wilkom, że chciały kosteczek i mięsa waćpanny popróbować, boć nawet i dzika bestya wie, co prawdziwy specyał!...
A trzej inni: Mateusz, Marek i Łukasz, nuż bić się dłońmi po udach:
— Utrafił! w sedno utrafił!
— Specyał! nic innego!
— Marcepan!
Słysząc to panna Sienińska złożyła ręce i udając przestrach, rzekła do młodego Cypryanowicza:
— Ratuj-że waćpan, bo widzę, że ichmościowie dlatego jeno mnie od wilków ratowali, aby mnie sami zjedli.
— Mościa panno — odpowiedział wesoło Cypryanowicz — pan Jan Bukojemski mówił: nie dziwować się wilkom! a ja rzeknę: nie dziwować się panom Bukojemskim.
— To już zacznę chyba mówić: „Kto się w opiekę...“
— Jeno nie żartuj z rzeczy świętych! — zawołała pani Winnicka.
— Hej! gotowi ci kawalerowie i ciotuchnę razem ze mną zjeść. Nieprawda?
Ale pytanie to pozostało przez chwilę bez odpowiedzi. Owszem, łatwo było z twarzy panów Bukojemskich wyczytać, że znacznie mniejszą mają do tego ochotę. Jednakże Łukasz, który miał dowcip od braci bystrzejszy, rzekł:
— Niech Jan mówi; on starszy brat.