Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dno! niech sobie jedzie, niechaj cudzemi talarami brząka, niech tyftyki z konia po błocie włóczy, pana udaje i warszawskim gamratkom dworuje. A my sobie tu ostaniem, moja dziewczyno... I zapewne — nie wielkać to pociecha, ale przecie pociecha, gdy sobie pomyślisz, że cię tu nikt nie zawiedzie, nikt nie narazi, nikt serca ci nie okaleczy, że tu będziesz zawdy okiem w głowie każdemu i że twoja szczęśliwość to będzie najpierwsza sprawa, a zarazem i ostatnia myśl mego życia. — Chodź...
I wyciągnął ku niej ramiona, a ona padła mu na piersi rozżalona, ale zarazem i wdzięczna, jak córka ojcu, który ją w chwili strapienia pociesza. Pan Pągowski począł znów gładzić swą jedyną dłonią jej płową główkę i długo siedzieli tak w milczeniu.
Tymczasem ściemniało: potem zamarzłe szyby zalśniły światłem miesięcznem i psy ozwały się tu i owdzie z podwórca przeciągłem szczekaniem.
Ciepło dziewczęcego ciała przeniknęło aż do serca pan Gedeona, które poczęło bić żywiej, ale że bał się zdradzić przedwcześnie, więc nie chciał dłużej narażać się na pokusę.
— Wstań, dziecko — rzekł. — Nie będziesz już płakać?
— Nie będę — odpowiedziała, całując go w rękę, panienka.
— A widzisz! Oj tak! Pamiętaj zawsze, gdzie pewna ostoja i gdzie cicho ci będzie i przytulnie. Bo każdy młodzik rad wiać jak wiatr po całym świecie, a dla mnie ty jedna. To sobie dobrze zakonotuj!... Nieraz może myślałaś: „opiekun spogląda jak wilk surowie, rad patrzy kogo skrzyczeć i na moją młodość