Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/500

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

całą drogę, skutkiem tego jechaliśmy i szybko i jak po stole. Po dwóch dniach zbliżyliśmy się znacznie do brzegu, tak, że prawie ciągle widzieliśmy ląd po lewej ręce. Widok to mało ponętny. Pobrzeże Galla jest nizkie i zachodzące piaszczystą płaskocią w morze. Wyżej na północ, na pobrzeżu Somali, piętrzą się gdzieniegdzie wzgórza, jakoto Hajarab, a jeszcze wyżej Barr-el-Khasain. Statek nie przechodzi tak blisko, by gołem okiem można coś było rozpoznać, ale i przez lunetę morską kraj wydaje się bezpłodny i smutny, jak śmierć.
Dopiero mijając przylądek Guardafui, przesunęliśmy się tak niedaleko od wybrzeża, że widać było każde załamanie skały. Róg ten opisywałem już poprzednio, wraz z jego ponuremi czarnemi skałami, o które dzień i noc bije i roztrąca się morska potęga. Dzień był śliczny, cichy, a jednak u stóp skał, jak okiem sięgnąć, bieliły się wstęgi spienionych ukropów. Następnego dnia wieczorem ujrzeliśmy Aden.
Dziwna rzecz, do jakiego stopnia wszystko na świecie jest względne. Gdym jechał w tamtą stronę, to spieczone słońcem Aden przedstawiało mi się jako jakaś dziewiąta ziemia, za dziesiątą granicą, gdzie pieprz rośnie i zkąd jeden na dzie-