Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drygach, oraz słyszałem jego głos, przerywany co chwila uprzejmem „chi, chi, chi!“ — które miało oznaczać radość z przybycia gości, a oznaczało niepokój. Wspomniałem już, że starowinka, folgując dawnym przyzwyczajeniom, kupuje od czasu do czasu, w największym sekrecie, niewolnika i urządza sobie z niego filet, sauce naturelle, ztąd sumienie jego nigdy nie jest czyste i ztąd w każdym białym widzi sędziego, który przybywa z Bagamoyo, aby zrobić z nim ostateczny obrachunek.
Mówiąc nawiasem, w każdej wiosce, do której zdarzyło nam się przyjść, pierwszem uczuciem, z jakiem nas witano, był strach. Być może, iż to jest pozostałość z dawnych arabskich czasów, gdy polowano jeszcze na niewolników; być może także, iż przyczynia się do tego surowość niektórych pomniejszych komendantów niemieckich, a zwłaszcza nadużycia, jakich dopuszczają się względem murzynów czarni askarisowie, w czasie przechodów wojennych; bądź co bądź jednak, pod dzisiejszem panowaniem murzyn powinien być pewniejszy własnej skóry, niż pod dawniejszem, i ów strach, jaki wszędzie wzbudza biały człowiek, nie da się całkowicie wytłómaczyć powyższemi tylko przyczynami.