Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/382

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na pomoc sąsiadów, którzy oczywiście nie odmawiają sąsiedzkiej usługi i zebrawszy się tłumnie, piją na umor, bębnią równie zapalczywie i tańczą dopóty, dopóki ostatnia kropla „pombe“ nie zostanie pochłoniętą.
Trafiliśmy właśnie na taką uroczystość. Gdyśmy zbliżyli się do wioski, przeszło trzystu czarnych wyległo na nasze spotkanie. Stanęli oni murem, jakby chcąc nam zagrodzić drogę. Była godzina może piąta po południu; słońce zeszło już nizko i oblewało ich czerwonawem światłem, w którem wyglądali dziko i malowniczo. Był to widok prawdziwie afrykański. Szczepy, zamieszkujące pomorze, odznaczają się silną budową; widziałem więc muskuły piersi i ramion, poprostu muzealne. Większa część posiadała przepaski perkalowe, niektórzy jednak mieli biodra otoczone suchemi trawami. Wielu nosiło „pelele“ w wargach; spostrzegłem także wiele czupryn, ułożonych bardzo sztucznie w róg nad czołem, wedle zwyczaju, przyjętego u narodu U-Zaramo. Broni, z wyjątkiem kilkunastu dzirytów, nie spostrzegłem.
Cała ta czereda była w stanie podniecenia pod wpływem pombe. Zdaleka słyszeliśmy gwar, okrzyki i śmiechy, które jednak ucichły, gdyśmy