Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gasł i rozpalał się kolejno — i był, jak morze, w którem odbijają się wszystkie zmiany na niebie.
Wracając z kąpieli, oglądaliśmy w pobliżu wioski grób poprzedniego jej naczelnika. Był on ocieniony daszkiem z suchych traw, mającym kształt grzyba. Pod spodem, na samej mogiłce, zaledwie wzniesionej nad powierzchnię, stały naczynia z resztkami mąki manijokowej.
Murzyni, są to ludzie nader praktyczni, przypuszczam więc, że te ofiary na grobach zmarłych składają nie przez pobożną pamięć, ale wychodząc z zasady, że kto się naje, ten śpi. Dyktuje je, inaczej mówiąc, obawa, aby nieboszczyk nie wychodził nocami z mogiły i nie szkodził mieszkańcom. Dowodzi to jednak wiary w przyszłe życie.
Koło trzeciej dałem hasło do zwijania namiotu i pakowania skrzyń. Pozostało tylko okazać miejscowemu władcy naszą perkalową wdzięczność, co też i uczyniliśmy ku wielkiemu jego zadowoleniu. Na odchodnem wprawiłem w zdumienie nietylko dzieci, ale całą ludność, zapaliwszy fajkę za pomocą szkła palącego.
Widocznie niewielu jeszcze białych przechodziło przez tę wioskę. Królik, wedle zwyczaju afrykańskiego, odprowadził nas aż do granicy swej posiadłości.