Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poznaję z łatwością każdego i po większej części wiem, jak się który nazywa. W drodze prędko też zaznaczają się różnice charakterów i temperamentów.
Bruno, chrześcianin, naczelnik karawany, jest porządnym człowiekiem, nie wiem tylko, czy w danym razie miałby dość powagi, bo zadużo rozprawia. Tłómacz Franciszek, również chrześcianin, mniej mi przypada do smaku. Uważa on się za dygnitarza dlatego, że nosi tylko latarnię, nie licząc strzelb mego towarzysza i że jest tłómaczem. Tymczasem jego francuzczyzna jest tak zsuahilizowana, że prawie jej nie rozumiemy. Ma on przytem ten talent, że go nigdy pod ręką niema, gdy go potrzeba.
Moimi ulubieńcami są: wspomniany wyżej M’sa i Simba. M’sa ma zachowanie u murzynów z powodu resztek, które po nas zjada i któremi obdziela swoich zauszników. Śmieje się ustawicznie, po nocach zaś dosiaduje do Bóg wie której godziny przy ognisku i wsparłszy łokcie na kolanach, śpiewa przez nos zawsze jedno w kółko: „M’buana Kuba, m’buana Ndogo, Bagamoyo, wengi rupia“ i t. d“ co, wedle przekładu Franciszka, znaczy; „Pan starszy i pan młodszy dadzą w Bagamoyo mnóstwo rupij.“ Poetyczna