Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bniuchne pory do środka, oczyszcza się i spływa kroplami do flaszki. Gdy mały Tomasz począł ciągnąć za rączkę pompki, nasi ludzie otoczyli go zaraz wkoło, dziwiąc się nieznanemu narzędziu i gubiąc się widocznie w domysłach, do czego ono ma służyć. Dopiero, gdy biała i brudna woda z wiadra okazała się we flaszce zupełnie czystą, zdziwieniu nie było końca. Tomasz pokazał w uśmiechu swoje zaostrzone zęby, inni stali pochyleni, z rękoma wspartemi na kolanach, wytrzeszczając oczy i przypatrując się przeciekaniu wody. Zdumienie rosło. Jedni uderzali się dłońmi po udach, drudzy wybuchali radosnym śmiechem. Nie wątpię, że wszyscy byli przekonani, iż to my wymyśliliśmy to cudowne narzędzie — i prawdopodobnie zyskaliśmy w tej chwili opinię nie byle jakich czarowników. Opinia taka podnosiła naszą powagę i mogła nam się przydać w przyszłych stosunkach z naszymi ludźmi.
Niemiec opowiadał nam tymczasem swoje dzieje. Jak wielu dziś ludzi, tak i on szukał chleba w Afryce. Dużo przebył i dużo widział. Służył pod Gordonem, potem był parę lat w państwie Kongo. Chorował na febrę nieskończoną ilość razy. M’toni nazywał podłą i najbardziej febryczną dziurą na świecie i w ogóle nie był