Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jest, wsunęliśmy się szybko pod drzewo — i nagle, nakształt ruszonego stada sarn, cała gromada młodych dziewcząt wyprysła z mroku na światło księżyca. Rozległy się wybuchy śmiechu i okrzyki: „yambo! yambo!“ Widocznie jakiś dziewic-wieczór odbywał się pod tem mangiem lub może dziewczęta kąpały się poprzednio w lagunie, były bowiem zupełnie nagie. Chychocąc, otoczyły nas wkoło, zarazem ciekawe i gotowe pierzchnąć za pierwszym znakiem. Ciemne ich ciała wydawały się w jasnym blasku miesięcznym zielonawe, jak stary bronz, białka oczu i zęby połyskiwały w mroku. W ich ruchach, w zupełnej nagości młodych ciał, w spojrzeniach, łączyła się jakaś egzotyczna dzikość z zalotnością. Była to prawdziwa zanzibarska sielanka, na tle ciemnych liści manga i dwóch lagun, jasnych jak srebro, od księżyca. Kręcąc się i podskakując przez chwilę wokół nas, nakształt fantastycznego korowodu, dziewczęta zaczęły następnie parami lub pojedynczo uciekać — zapewne dlatego, żeby je gonić.


∗             ∗

W dzień czyniliśmy znajomości i oglądali miasto. Sądziłem, że budowle w Zanzibarze powin-