Strona:Henryk Sienkiewicz-Humoreski z teki Worszyłły.pdf/398

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go patryotyzmu: podwody znajdowały się, jakby wychodziły z pod ziemi.
Zbliżaliśmy się do La Mare głęboką nocą i w zupełnym porządku. Ja jechałem naprzód z mojemi konnemi żołnierzami o pół mili francuskiej od oddziału. Chciałem być pierwszy, a przytem musiałem się okrzyknąć hasłem z placówkami oddziału Mirzy.
Od strony wioski nie dochodził najmniejszy szmer, ciemno było w niej zupełnie. Mirza zachowywał zawsze ostrożności większe jeszcze od La Rochenoira, i nie palił nigdy głęboką nocą ognisk.
Byliśmy już niedaleko kościoła. Mój podoficer podjechał do mnie.
— Panie poruczniku, — rzekł — placówki się pospały.
— Nie może być — odpowiedziałem — za to śmierć.
Księżyc świecił jasno. Jak okiem sięgnął, nie było widać szyldwachów.
— Co to jest? — pomyślałem niespokojny.
Przy bramie cmentarnej spodziewałem się jednak, że lada chwila usłyszę: