Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.3.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak znużona, że w dzień, siedząc koło mnie na fotelu, zasypiała czasem w połowie rozpoczętego zdania. Zbudziwszy się, uśmiechała się do mnie i znów poczynała drzemać. Nocami chodziła czasem bardzo długo po swoim pokoju, żeby się bronić od snu, ale tak cicho, że byłbym o tem nie wiedział, gdyby nie to, żem przez otwarte drzwi widział jej cień, poruszający się na ścianie. Raz, gdy była przy mnie, nie wiedząc, jak się jej wywdzięczyć, podniosłem jej rękę do ust; wówczas ona schyliła się szybko i ucałowała moją, zanim mogłem ją cofnąć. A trzeba wiedzieć, że nie zawsze umiałem być dla niej wdzięczny. W chorobie byle co drażni — mnie zaś drażnił jej wysoki wzrost. Czułem do niej jakby urazę za to, że nie jest taka jak Anielka. Płynęło to zapewne z tego, żem przez tyle czasu przyzwyczaił się uznawać wdzięk i piękność o tyle, o ile zbliżały się do wdzięku i piękności tamtej. Czasem, patrząc na Klarę, rozdrażniałem się wewnętrznie szczególniejszem poczuciem, że ona jest piękna nie dlatego, że natura chciała ją rozmyślnie uczynić piękną i nie z prawa rasy, ale jakoby ze szczęśliwego wypadku. Nieraz zresztą piękna głowa kobieca sprawiała mi podobne wrażenie. Są w tych rzeczach odcie-