Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.3.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiego w moim stosunku do Anielki, o czem nigdy nie słyszałem, ani nie czytałem; jest jakaś niemożność wyjścia i zakończenia. Rozwiązanie, czy jest katastrofą, czy uwieńczeniem pragnień, jest zawsze czemś — a tu jest męczące koło błędne. Jeśli ona bowiem pozostanie taką, jaką jest, a ja nie przestanę jej kochać, to będzie tylko męka — nic więcej. A jestem rozpaczliwie pewny, że ona wytrwa i ja także.
Ją, jeśli ma małe serce, niewiele to kosztuje. Ja chciałbym nieraz z całej duszy zrzucić to jarzmo, ale nie mogę. Nieraz mówię sobie, że trzeba; nieraz napracuję i nawysilam się nad sobą, jak się wysila dla własnego ratunku człowiek tonący; nieraz mi się zdaje, że już do czegoś doszedłem, a potem niech zobaczę ją przez okno, niech obejmę ją oczyma, doznaję takiego wstrząśnienia w sercu, że cała niezmierzona głębia mego uczucia odkrywa mi się nagle, zupełnie tak, jak w nocy odkrywają się w czasie burzy głębie chmur, gdy błyskawica rozedrze ciemność.
O! jaka to męka mieć do czynienia z cnotą nieubłaganą i zimną, jak litera prawa!
Ale choćby Anielka wcale nie miała serca,