Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.3.djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ona zaniepokoiła się zaraz i spojrzawszy na mnie bacznie, spytała:
— Co ty chciałeś powiedzieć?
— Chciałem powiedzieć coś, co byłoby niegodne mnie i co zresztą nie ma już dziś znaczenia.
— Nie, Leonie, ja chcę wiedzieć koniecznie: inaczej nie będę miała chwili spokoju.
Wiatr zsunął jej promyk włosów na czoło — więc ja wstałem i począłem go zlekka układać napowrót na jej główce z taką troskliwością jakbym był jej matką i rzekłem:
— Anielko kochana, nie każ mi mówić tego, czegom mówić nie powinien. Jeżeli zaś chodzi o twój spokój, daję ci słowo, że nie potrzebujesz mieć na przyszłość żadnych obaw.
Ona podniosła ku mnie oczy.
— Dajesz mi na to słowo?
— Najwyraźniej i najsolenniej. Co tam się troi w tej główce kochanej!
Dalszą rozmowę przerwał nam listonosz, który oddał całą paczkę listów. Były do Kromickiego ze Wschodu, do Anielki od Śniatyńskich (poznałem jego rękę na kopercie) i do mnie od Klary. Poczciwa Klara pisała niewiele o sobie, natomiast dopytywała się bardzo szczegó-