Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.2.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Muzycy powstali z miejsc i poczęli rozprawiać żywo ze sprawozdawcami; w rozjaśnionych ich twarzach czytałem wyraźne zadowolenie. Oklaski trwały tak długo, póki Klara nie ukazała się na estradzie. Wyszła ze spuszczonemi oczyma, a ja który umiałem czytać w jej twarzy, czytałem wyraźnie: «Jesteście dobrzy, dziękuję wam, ale było źle i chce mi się płakać!» Biłem także brawo, za co otrzymałem przelotne, pełne wyrzutów spojrzenie. Klara nadto kocha sztukę, by ją mogły zadowolnić niezasłużone oklaski. Uczułem dla niej litość; chciałem pójść za nią i powiedzieć parę słów otuchy, ale nieustające brawa nie puściły jej z estrady. Zasiadła znowu i zagrała Sonatę cis-mol Beethowena, której nie było w programie.
Niema, podług mnie na świecie utworu, w którymby tak wyraźnie było widać duszę, targaną przez jakiś tragiczny niepokój. Mówię zwłaszcza o trzeciej części sonaty: «presto agitato». Nastrój ów odpowiadał widocznie chwilowemu rozdrażnieniu Klary, a z pewnością był zgodny z mojem usposobieniem, to też, jak żyję, nie słyszałem tak granego Beethovena i nie odczułem go tak dokładnie. Jam nie muzyk, ale przypuszczam, że i muzycy nie wiedzieli dotąd,