Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.1.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miałem na to dość sił; ale po skończeniu balsamowania, nie opuściłem zwłok ani na chwilę, bom nie chciał, by ubierając je do trumny, postępowano z niemi, jak z rzeczą. Jaki straszny jest cały obrządek pogrzebowy: te katafalki, świece, bractwa w kapturach na twarzy, śpiewy! Do tej pory mam jeszcze w uszach: «Anima ejus» i «Requiem aeternam». Wieje z tego istotnie ponury i przestraszny duch śmierci! Zwłoki wyprowadziliśmy z Santa Maria Maggiore — i tam ostatni raz rzuciłem wzrokiem na tę twarz drogą i wspaniałą. Campo Santo wygląda już, jak wyspa zielona. Wiosna tego roku bardzo wczesna. Drzewa kwitną, a białe marmury grobowców kąpią się w słońcu. Jakie przeraźliwie smutne zestawienie tego budzącego się życia, tej zieleni, słońca i zgiełku ptactwa — z pogrzebem. Tłumy ludzi szły aż na cmentarz, bo ojciec tak znany był w Rzymie ze swej dobroczynności, jak ciotka znaną jest w Warszawie. Mnie jednak drażnił ten napływ gawiedzi, na której twarzach odbijało się ożywienie i nastrój wiosenny. Tłumy, zwłaszcza we Włoszech, robią sobie ze wszystkiego widowisko — i tym razem zgromadziło je nietyle współczucie, ile ciekawość widzenia okazałego pogrzebu. Egoizm