Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nią skórę podszył, niczemby nie wskórał, bo familia sędziny miała wielką nad nią przewagę, a na takowe małżeństwo nigdyby nie zezwoliła, ile że pana Franciszka za nałogowego kartownika trzymano. W Krakowie po całych nocach grywał, i tak ślicznie się ograł, że gdyby mu pan Zaręba nie był pożyczył trzysta tynfów, nie miałby o czem na wiosnę wojny rozpoczynać. Otóż tedy pan Dierżanowski tak pięknie wysunął się nam z obozu do Burzymowa, że oprócz jego Gumbińczyków nikt się ani spostrzegł. Aż tu przededniem usłyszeli żołnierze strzały. Jego sztuciec ledwo nie jak harmata hałasował; a że ci żołnierze byli z jego komendy, wiedzieli o co rzecz i obudzili pana regimentarza Zarębę, u którego byłem na ordynansie. A ten do mnie: Otóż ten szaławiła i biedy narobił! Obaczysz co to będzie za kłopot. Weźże waszmość dwadzieścia koni z sobą i ratuj go jak możesz. — Ja w czwał z Gumbińczykami; było cicho, ale ledwo godzinęśmy ubiegli, aż tu słychać znowu gęste strzały; i tuż świtać zaczęło, aż tu widzim chmurę Donów. Jak huknę: Nacieraj! Bóg z nami! Kozactwo w nogi, tylko pan Franciszek na koniu, koło niego kilka koni, a on między nimi jak furman na wozie. — Panie pułkowniku, jak się masz? — A on na to: — Niech ci Bóg odpłaci, i wam koledzy, otoś mi brat; ale mię dyable spisą pocałował, patrz! — W istocie ramię miał skłute i krew się sączyła. Na ziemi trzech