Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lat i towarzysze zabaw, po „nieszczęśliwym“ jej zgonie, nie ważyli się w obecności jego nawet o tem wspomnieć, a samemu Emanuelowi przeszkadzała do tego przyrodzona nieśmiałość, tem więcej że ojciec i inni krewni zachowywali niezłomne milczenie o matce i wszystkiem, co jej dotyczyło. Jedna tylko stara, mieszkająca w klasztorze ciotka powiedziała raz w chwili wzburzenia, że „nie wolno mu zapomnieć, jak ciężko zawiniła matka, czyniąc ujmę stanowisku społecznemu rodziny.“
Słowa tkacza, oraz obraz na ścianie domu dały mu teraz niejaką wskazówkę do zrozumienia, dlaczego życie matki w domu męża było tak dziwnie monotonne i samotne. Stanęła mu w pamięci jej postać, wysoko upięte włosy, oraz prosta, czarna suknia, której się w latach chłopięcych czasem nawet potrochu wstydził, bowiem nie przypominała w niczem toalet innych pań tej samej sfery, które się też zawsze czuły potrochu nieswojo w jej towarzystwie. Przypomniał sobie również pokój matki, tak odmienny od reszty komnat domu, w którym się często na całe dni zamykała, nie chcąc przyjąć nikogo. Jakże często stał długo u jej drzwi w godzinach mroku, nie wiedząc, czy ma zapukać, czy mu tego uczynić nie wolno. Ile razy zebrawszy odwagę wcisnął się tam, zastawał zawsze matkę skuloną w rogu długiej kanapy machoniowej, bez ruchu, zapatrzoną przed siebie i tak zamyśloną, że nie słyszała jego przybycia. Budziła się dopiero, gdy stojąc przy niej dobrą chwilę wyszeptał: mamo! Wówczas kładła dłoń na jego głowie, gładziła mu włosy, czasem nawet porywała go w ramiona i tuliła z tak gwałtowną czułością, że odczuwał strach. Innym znów razem brała go na kolana i opowiadała legendy