Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/561

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sam Wilhelm Pram zwalcza, coprawda, dalej z niesłabnącą siłą autorytet Kościoła i wiarę w boskie pochodzenie Biblji, oraz jej nieomylność, ale nawet zwolennicy jego zaczynają twierdzić, że jest potrochu nudny i nie ziszcza nadziei, jakie w nim położono. Niedawno został też napadnięty w jednem z pism przez własnego stronnika i obwiniony o to, że „powtarza jedno w kółko.“
Tymczasem płynie dzień za dniem cicho i monotonnie w małej zagrodzie skibberupskiej, gdzie niepodzielnie władają po śmierci starej Elzy Hansina i brat jej. W bramie wisi ciągle jeszcze ta sama, zardzewiała latarnia, kręcąca się na sznurze, jak to bywało za lat dziecięcych Hansiny i Ole Krystjana. Ale po ogrodzie, polach i stajni buja teraz nowe pokolenie, dorastająca Sigrid i mała Dagny, obie rumiane i wesołe.
Zdarza się czasem, co prawda, że Sigrid, gdy nadejdzie zmierzch, albo coś jej nie w smak, siada w kątku i duma o Kopenhadze, ale matka nie pozwala jej nigdy zatapiać się w takie nastroje, zjawia się zaraz i zmusza córkę do roboty. Już jest tak duża, że musi być użyteczna. Ma w swej opiece kury, małe prosiątka, owce i cielęta, a Hansina nie puszcza płazem żadnego zaniedbania.
Z mieszkańcami wsi nie łączą ich ściślejsze stosunki. Czasem zajrzy któryś ze starych przyjaciół i pogwarzy chwilę o nowościach, jawi się nawet tkacz Hansen. Pokonany ostatecznie, człeczysko żyje teraz cicho, spokojnie, tkactwem zarabiając na życie i unikając wszelkiej agitacji. Powiadają, coprawda, że utrzymuje stosunki ze Svendem-piwkiem i Piotrem-sznapsem, oraz resztą niesamowitego rodu z lepianek nad bagnem, ale gdy go o to spytać, udaje, że nie słyszy i zaczyna mówić o czem innem.