Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/544

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na starość ludzi biednych, o nauczaniu ludu i nieodpowiedniej już dziś ustawie o przytułkach.
Sejling zadzwonił silnie.
— Muszę wezwać mówcę — zawołał — by nie odstępował od tematu. Wzbronione jest wszelkie mieszanie się do polityki! — potem dodał przy potakującym szmerze zebranych: — Nie jest to dysputa karczemna, ale poważne rozstrząsanie kwestyj duchowych.
— Proszę o przebaczenie! — rzekł słodziutko Hansen — Sądziłem, że dobrze łącznie z tem poruszyć pewne sprawy, leżące nam na sercu, albowiem właśnie dziś mamy zaszczyt gościć tutaj osobę tak dostojną, jak ekscelencja pan minister. Otóż odnośnie do kar wiekuistych... — przeskoczył głośno zaraz, widząc że przewodniczący chwyta za dzwonek — odnośnie do tych kar, sądzę, że to wyłączna sprawa Pana Boga, my zaś mamy jeno obowiązek troszczyć się o swe życie doczesne.
— Kończyć! Kończyć! — wołano z różnych stron.
Mówił dalej, nie zważając na coraz częstsze okrzyki i zręcznie wymijając interwencję przewodniczącego, zwymyślał związek za to, że zaprzepaszcza sprawę ludu, miast dążyć do zwycięstwa, a przywódcy jego przywdziewają suknie miejskie i nabierają pańskich poglądów. Mówił o „uniwersyteckiej manji wielkości,“ nie wartającej więcej niż pyszałkostwo studentów, i szyderczo nazwał religijne przekonania związkowców „religją obszarników,“ dostępną jeno tym, którzy mogą odparzać sobie pośladki na szkolnej ławie.
Niepokój sali zmienił się w tumult zupełny i przewodniczący Sejling miał właśnie interwenjować,