Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/511

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Doznał tak silnego wrażenia, tak go ujęło piękno krajobrazu, że łzy poczuł w oczach. Nigdy jeszcze może nie zachwycała go do tego stopnia natura, będąca odblaskiem niebiańskich rozkoszy. Wiedział, czemu to się dzieje. Oto wzniósł się wkońcu ponad wszystko, co przemija, patrzył po raz pierwszy w życiu na świat oczyma człowieka, który świat ten przezwyciężył, po raz pierwszy, poprzez to co ziemskie dojrzał wiekuistość.
— O — westchnął — czemuż ludzie nie patrzą zmysłami duszy, czemuż nie dostrzegają wszędzie, gdzie są, niebieskich widnokręgów? Gdyby tak uczynili, posłyszeliby śpiew aniołów w powietrzu, a dźwięk każdy byłby im echem cudnych harmonij przedwiecza.
— Dzieńdobry! — posłyszał za sobą.
Obrócił się. Na wybrzeżu stała panna Ranghilda w swym wielkim kapeluszu, z wachlarzem u paska.
— Dzieńdobry! — powtórzyła nieco potulniej wobec tego, że Emanuel nie odpowiadał, ani nie witał jej — Przykro mi, że panu przerywam kontemplację, ale pragnę dowiedzieć się, jak się ma siostra pańska. Byłam właśnie u was, ale służąca oświadczyła, że Betty leży i nie przyjmuje nikogo. Czyżby była chora? Źle wyglądała w dniach ostatnich. Boję się na serjo o nią.
Emanuel stał i milczał. Na jej widok ogarnęło go zdumienie wielkie. Wydało mu się, że już niemiernie długo nie myślał o niej wcale. Pokusę, jaką go przez tyle czasu napawało jej każde zjawienie się, uważał teraz za jakiś dawny, męczący sen. Tak, teraz nakoniec czuł się wolnym. Zgasł płomień cielesnej chuci palący go ongiś, a raczej nie zgasł,