Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/493

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciemne chmury płyną niby stado orłów spokojnie po niebie, ale niebawem wznoszą się na skraju horyzontu cięższe, czarne masy. Tymczasem morze pokryła już piana ruchliwa i otulił ciemny płaszcz oparu. W tej chwili dopiero rzuca się na świat burza z siłą, od której drżą wieże kościelne.
Hansina siedziała tego wieczora jak zawsze przy matce, zajęta przędziwem przy świetle cienkiej łojówki, zastępującej podczas krótkich, letnich wieczorów zimową lampę. Niska chata chłopska pozostała taką, jaką była dawniej. Dochowano z całą troskliwością cynowe talerze pod pułapem, obramione makaty z datą roku 1798, fotel pod piecem i stuletnie złoża zapasów gospodarczych. Teraz, po powrocie Hansiny wyglądało to wprost na demonstrację.
Jednego tylko zbrakło. Oto puste było miejsce na ławie, w końcu stołu dębowego, zajmowane zawsze przez Andersa Jörgena, który siadywał tu w zaśniedziałych okularach na kartoflastym nosie, sylabizując dziennik. Staruszka napadła tak zwana „febra Matki Boskiej Gromnicznej“ i uprzątnęła w ciągu dni paru.
Mimo jego śmierci i długiej choroby starej Elzy, nie zmieniły się jednak zwyczaje i obyczaje domu. Hansina objęła teraz rządy, wiernie strzegąc tradycji. Odzyskała pewność siebie, stanąwszy na rodzimym gruncie, i porwana instynktem czyn
u gospodarzyła jak matka w najlepszych czasach swych. Było roboty co niemiara. Zaniedbano wiele skutkiem ślepoty ojca i choroby matki, a nawet zadłużyli się znacznie, gdyż dzierżawa skończyła się wraz ze śmiercią Jörgena i musieli ją odnawiać, co spowodowało znaczne koszta.