Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/482

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czyście może chciał użyć tego słowa, na którem wam tak zależy?
— Ano, widzę, że pora wracać do domu! — zauważył tkacz i wstał, jakby nie dosłyszał pytania — Dziękuję za wszystko serdecznie, panno Gude.
Panna Katinka roześmiała się w duchu. Znała tkacza na tyle, by wiedzieć, jak bezowocną byłoby rzeczą śledzić dalej myśli jego.
— Do widzenia, Jensie Hansenie! tylko, — rzekła podając mu tym razem rękę.

Emanuel wyszedł pewnego popołudnia z ogródka i stał przez chwilę zapatrzony w morze. Potem ruszył zwolna dalej w kierunku wzgórz wrzosowych na zachodzie.
Obserwowała to w milczeniu mała Sigrid, skryta za kępą sitowia morskiego. Gdy jej znikł z oczu, wstała, ustawiła się twarzą wprost ku słońcu, a zarazem dotknęła kieszeni bocznej.
— Tak, to prawda! — rzekła półgłosem.
Wiedziała teraz co chciała. Codziennie popołudniu ojciec szedł w odwiedziny do matki i babki.
Usiadła rozpłomieniona na kupce suchego sitowia i zamyśliła się.
Od dnia przybycia tutaj umysł ruchliwy dziecka nie przestawał zajmować się matką. W Kopenhadze mnóstwo rzeczy odwracało jej uwagę, tu jednak otoczyły ją wspomnienia dawne i nabrała przekonania, że matka być tu gdzieś musi w pobliżu. Ile razy zobaczyła wiejską kobietę, doznawała bicia serca i przerywała zabawę, pewna, że to ona nadchodzi. Czekała jej od rana do wieczora, wspominając obietnicę ciotki, że się tak stanie. W nader