Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tymczasem dotarł do domu kupiec Villing i wszedł do sklepu, znajdującego się pośrodku wsi, niedaleko stawu. Szedł napoły śpiąc, atoli wytrzeźwiał zaraz, gdy go owiał znajomy dobrze zapach, skombinowany z perfum, mydła, woni rodzynków, kawy i tytoniu do żucia. Przez czas jakiś stał w ciemności, wytężając słuch i śledząc spokojne chrapanie praktykanta, śpiącego w małej alkowie za sklepem. Potem zapalił ogarek świecy, czekający nań na ladzie, przeliczył bez szmeru drobne przeznaczone do zmiany, zbadał chytrze umieszczone znaczki na szufladach z rodzynkami i suszonemi śliwkami, zajrzał w głąb otworu piwnicznego, przyświecając sobie ogarkiem, i dopiero upewniwszy się w ten sposób, że niema nic podejrzanego, udał się do sypialni.
Młoda żona kupca siadła w łóżku, przetarła oczy i rozpoczęła niezwłocznie szczegółowe sprawozdanie z wszystkiego, co zaszło w sklepie w ciągu całego dnia. Był młynarz z kaszą, Hans Jensen kupił całą baryłkę wódki, stary krawiec Sören wziął na kredyt funt cukierków i t. d.... Była to mała, pulchna kobiecina, z krągłą dziecięcą twarzyczką, otoczoną ogromnym, staroświeckim czepkiem nocnym.
— Villing rozbierał się podczas tego szybko, dając jednocześnie głośne wyrazy uznania — Dobrze, bardzo dobrze, droga Sino... miałaś rację kochana żoneczko... Ustawicznie wtrącał te słowa, skacząc w skarpetkach i kalesonach po stancji, jakby polował na własny cień, który to kurczył się poczwarnie w kącie, to znów wydłużał, niby widziadło po niskich ścianach i pułapie.
Wreszcie wlazł do łóżka. Zgasili światło, ale mimo to długo jeszcze paplali mąż i żona pod pie-