Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zrozumienia, że gra musi się skończyć i zostanie bezwzględnie przerwana, siedział ów starzec czcigodny bez drgnienia, wyprostowany, uwieńczony koroną białych włosów, pogrążony w widoku kart i pieniędzy, kryjąc wzburzenie pod surową, nieruchomą maską powagi. Czasem tylko w chwilach krytycznych ocierał czoło jedwabną chustką, a jeśli odważył się wyjątkowo na jakieś „zapytanie“, to zamykał jednocześnie oczy, jakby chciał dodać po cichu pobożne, strzeliste westchnienie.
Po prawej jego stronie siedział gospodarz, wójt gminny, Jensen, walcząc rozpacznie ze snem. Był to wielki, gruby chłop z czerwoną gębą, z środka której zwisał krzywy nos, przypominający kałakuckiego koguta. Był to bogacz miejscowy, a ubiór jego i zachowanie świadczyły, że uważa się za coś więcej niż zwykłego chłopa. Współgrający zwali go też zazwyczaj „właścicielem ziemskim“ lub „panem Jensenem.“ Był nader uradowany, że się zdołał wyuczyć lombra, którego zwał lumrem, i pozwalał się skubać, a nawet czuł się formalnie pochlebionym, przez to zażarte polowanie na jego srebro. To też rzucał im korony z miną tak zadowoloną, jakby tuczył trzodę świń.
Naprzeciw nauczyciela siedział weterynarz Aggerbölle, silny, pleczysty człowiek o bujnych, czerwonawych włosach i brodzie, tu i owdzie przeplatanych srebrnemi nitkami. Siedział, oparłszy głowę na dłoni, pogrążony w ponure, tępe zamyślenie. Od czasu do czasu przebiegało go drżenie, przesuwał dłonią po rozwichrzonej grzywie, uderzał się w czoło i mruczał gorzkie przekleństwa. Grog uderzył mu do głowy i nie miał dziś szczęścia. Znikoma jeno część srebrniaków wójta dostała się do