Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zdumiał ją wygląd wsi. Uznała, że milej jest tu teraz i zaciszniej, a Emanuel, siedzący na ławie u górnego krańca stołu, objaśnił, że wypalone dawnym pożarem ogrody, mają teraz wielkie, cieniste drzewa, przeto wszystko przybrało lepszy pozór.
Hansina nie wtrącała się do rozmowy, a Emanuel nie usiłował jej wciągnąć. Nie wiedział dobrze, co go gnębiło z racji tej nieoczekiwanej wizyty i dlaczego wydawało mu się ciągle, że spojrzenie Hansiny krąży pomiędzy nim a Ranghildą. Nie miał sobie nic a nic do wyrzucenia, w każdym zaś razie wyznał żonie najdrobniejszy szczegół. Tego samego poranku, kiedy ulżył swemu sercu przed Bogiem, opowiedział Hansinie wszystko, co zaszło na przyjęciu u doktora Hassinga.
Tymczasem Gerda siedziała na brzeżku stołka, rzucając Emanuelowi płomienne spojrzenia, ją zaś samą wzięła pod obserwację mała Sigrid, stojąca obok matki w odświętnej sukience z różowej bawełny, z czarną wstążką w brunatnych włosach. Dziecko złożyło głowę i ręce na kolanach Hansiny i chowało twarz, ile razy padało na nie spojrzenie Gerdy. Ale zaraz potem dziewczynka wystawiała z poza opalonej słońcem rączki wielkie, ciemno-szafirowe oko i w chwilach, gdy nie patrzył nikt na nią, podnosiła się na palcach, szepcąc coś matce.
Hansina potakiwała z roztargnieniem głową i gładziła jej włosy z czułością, jakiej nie objawiała często.
Rozmowa rwała się co chwila, gdyż Emanuel nie był w stanie skupić myśli. Uporne milczenie żony denerwowało go bardzo. Przytem draźnił go Soeren, na którego złe nawyczki patrzono zazwyczaj przez palce, pamiętając o dobrych. Emanuelowi