Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

witą jego ruinę i nędzę. Traci pracę, bo ustaje handel i zamykają fabryki, jednocześnie zaś drożeją środki żywności, a podatki wzrastają ogromnie... Nie dość tego... państwo zabiera go samego, lub synów jego, i wysyła przeciw wrogom. Synowie ci, będący podporą jego starości, giną, albo zamieniają się w kaleki, obciążając do reszty zbiedniałą i tak rodzinę. Czyż więc pytam nie jest słuszne, by człowieka tak bardzo zagrożonego spytano o pozwolenie na wypowiedzenie wojny, by go spytano nie raz, ale dwa razy nawet? To samo dzieje się w innych wypadkach. Złe czasy ciężą zawsze najdotkliwiej maluczkim i biednym, to też zupełnie jasne i słuszne jest, by mieli prawo rozstrzygania w sprawach państwa. Gdyby szło o sprawiedliwość pełną, to należałoby przyznać największy wpływ polityczny nie tym, którzy najwięcej wiedzą, posiadają, lub używają, ale przeciwnie tym, którzy są na największe wystawieni niebezpieczeństwo. Z tego punktu sprawę oceniam...
— Ależ w takim razie, — zawołała pani Hassing, spozierając w zadumie na sufit — jesteś pan, panie pastorze, niemal... jesteś pan nawet zasadniczo socjalistą!
— Na to stanowczo odpowiedzieć nie umiem! — rzekł Emanuel, który znowu wypił bezwiednie kieliszek wina. — Jeśli poglądy te są socjalistyczne,... to w istocie jestem socjalistą. Przed nazwą cofać się nie chcę!
— Co on powiada?... Socjalista...? — bąknął pan łowczy i pochylił się znowu ku siostrze, której zadaniem było widocznie służyć mu za żywą trąbkę słuchową.
— Przyznać pan jednak musi chyba, panie pastorze, — rzekł zabierając głos doktor Hassing —