Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Posłuchajno, wuju! — odparła pani Hassing tak stanowczo, jak jej się nie zdarzało, i dlatego wywierając silne wrażenie na panu łowczym — Wiesz dobrze, że ani ja, ani mąż mój nie zajmujemy się polityką. Ale pastor Hansted jest to człowiek niezwykle wykształcony i interesujący, to też rozmowa z nim daje wiele przyjemności i pouczająco działa. Można z nim obcować, nie godząc się na poglądy, radabym tedy, by wuj go nie obrażał, pamiętając że jest on dziś wieczór gościem naszym.
Z początku kolacji znać było wyraźnie na panu łowczym działanie owej reprymendy. Siedział sztywny, niby słup, i odsuwał z miną dostojnie obrażoną wszystkie potrawy. Ale gdy zauważył, że nikt nie zważa na bierny opór jego i gdy dokuczyło mu to zaparcie, zmienił taktykę, zaczął chciwie nabierać wszystkiego, czego mógł dosięgnąć, brzękał ciągle hałaśliwie nożem i widelcem, mieszał się do rozmowy innych i przerywał im, domagając się od gospodyni domu głośno to więcej chleba, to masła, to pasztetu z wątróbki. W ten sposób chciał podkreślić, że anarchista dlań zgoła nie istnieje.
Rozmowa ożywiała się coraz to bardziej. Na tle lekkiej konwersacji zaznaczały się zwolna budowane, ciężkie okresy Emanuela. Czuł odpowiedzialność swą w tem środowisku ludzi, którzy zboczyli niestety na manowce. Odpowiadał grzecznie na liczne zapytania pani Hassing, dotyczące stosunków w gminie, ale wystrzegał się ciągle zbytniej otwartości i nie porzucał miny surowej, ponurej niemal, będącej protestem przeciw wszystkiemu, na co patrzył.
Niebawem rozmowa ta z panią Hassing zeszła na niebezpieczniejsze tory, mianowicie na współ-