Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Urwała nagle, zaśmiała się krótko i powiedziała:
— To wszystko funta kłaków nie warte! Dziś wiedziemy akuratnie tę samą co przed ośmiu laty rozmowę, toczoną wówczas dzień w dzień i to z tym samym, przedziwnym wynikiem. Pamiętasz pan pewnie, że rozindyczaliśmy się wówczas oboje strasznie!... To też można by teraz zawrzeć pokój. Każde ma co chciało, ja miasto, pan wieś... zatem niema zgoła powodu do sprzeczki.
— Tak i mnie się wydaje! — odparł oschle.
— Otóż nareszcie zgodziliśmy się na jedno... Alem się rozgadała... To zwyczaj starych panien, jak wiadomo. Teraz na pana kolej, panie pastorze, być wymownym...
Przerwał im jednak w tej chwili doktor i żona jego, którzy od chwili już czekali na nich, stojąc pośród drogi.
— Teraz nie otrzymasz pan już zezwolenia na uciekanie od nas, pastorze! — powiedział lekarz, uśmiechając się zagadkowo — Mamy stąd kilka zaledwo kroków do domu, a nie zdążysz pan już do siebie na kolację.
— Nie możesz pan odmawiać, panie pastorze! — dodała doktorowa ze zwykłą serdecznością w głosie — Gdyby żona pańska miała się niepokoić, możemy posłać konnego służącego z wieścią.
Emanuel zawahał się na chwilę. Przez lat siedem obcował jeno z przyjaciółmi swymi, dziś zaś podrażniły go kpinki panny Ranghildy. W czasach ostatnich zaczął też rozważać, czy dobrze czyni, odcinając się tak, zupełnie od świata. Wydarzenia polityczne i akty gwałtu ze strony rządu, zagrażające bytowi stronnictwa ludowego, nakładały nań nawet, zdaniem jego, obowiązek walczenia z trium-