Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ranghilda nie wychodzili z milczącej rezerwy. Biskup zamienił dotąd z proboszczem Tönnesenem same jeno ogólniki. Jadąc z kościoła, chwalił śpiew i rozpytywał o skutki posuchy i urodzaj. Podczas gdy nakrywano stół, oglądał z wielkiem, jakoby zainteresowaniem ogród, czynił fachowe uwagi na temat hodowli kwiatów i owoców, rozwodził się nad pewnym angielskim gatunkiem trawy, który zimuje lepiej od innych, wreszcie zeszedł na sztuczne komposty i nawozy. Słowem zachowywał się jakby przybył z wizytą prywatną.
Mimoto proboszcz trwał czujnie na placu boju. W momencie spotkania ze zwierzchnikiem w kościele, po nabożeństwie, pewny był odrazu, że biskup przybył w celu oświadczenia się po stronie wrogów jego. Przyjazd bez zawiadomienia i to w tym właśnie czasie był, jego zdaniem, jeno próbą upokorzenia go wobec ludności i gotów był odeprzeć, jak należy, obalgę.
Nie zdawał sobie przytem sprawy, że dał swamu przełożonemu bardzo niekorzystne o sobie wyobrażenie przez gwałtowne wycieczki pod adresem parafjan, do jakich posunął się podczas kazania, tak że gromadna emigracja z kościoła, przysposobiona przez Hansena, nie nastąpiła wyłącznie jeno z powodu obecności biskupa. Proboszcz Tönnesen nie przypuszczał ni na chwilę, by nie zaspakajał wymagań najsurowszego nawet sędziego pod każdym względem, a zwłaszcza w swych funkcjach duszpasterskich, powierzonych mu przez Boga i króla.
Biskup był to mały, przysadkowaty człowieczek o skośnych brwiach i bujnych, szpakowatych już włosach, dawny narodowo liberalny minister i ongiś jeden z najbardziej wpływowych doradców zmarłego