Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zamierzasz. Przyjąłem pana w dom swój i nie mogę patrzyć obojętnie na to, że unieszczęśliwiasz się pan sam i... innych w dodatku. Oczywiście nie wątpię, że działasz w dobrej wierze, ciągnął dalej, podchodząc zwolna oczywiście pewny pan jesteś, że przyniesie to szczęście panu i młodej dziewczynie owej. Ale pan jesteś marzyciel, panie Hansted, fantasta, jak dawno spostrzegłem, urojenia odziedziczyłeś pan nieszczęściem po matce i one właśnie wiodą pana zaślepionego i bezwolnego ku przepaści. Spójrz pan w głąb prawdziwej swej istoty, zerwij przepaskę złudzeń z oczu, a przerazisz się, spojrzawszy w otchłań, nad brzeg której cię zwabiono. Jakżeś się pan mógł dać do tego stopnia oślepić, mimo całej wiedzy swej i rozumu? Co o panu powiedzą, co pomyślą, panie Hansted?
— O tem nie powiem nic! — odrzekł. — Wiem tylko, że nie mogę usłuchać wezwania księdza proboszcza i żalu z powodu postępku mego nie odczuwam. Przemawiałem wczoraj na zebraniu w Skibberupie po dojrzałej rozwadze i nie mam powodu uważać tego czynu za niebyły. Przeciwnie czuję, że po raz pierwszy złączyłem się z gminą w prawdzie, a gdyby ksiądz proboszcz był obecny, przekonałby się, że radość z tego powodu była obopólna.
— O wierzę w to, wierzę! — wybuchnął Tönnesen — Dzieci i chłopi radują się wielce, gdy im się prawi bajki, a przytem jeszcze schlebia potrochu. Dużo pan zaiste zmarnowałeś czasu, by uczynić to wielkie odkrycie. Tej mądrości dawno panu udzielić mogłem.
— Ksiądz proboszcz się bardzo myli! — powiedział Emanuel spokojnie, z godnością — Nie prawiłem bajek, ni pochlebstw, a sympatję słuchaczy pozyska-