Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Głosy brzmiały pięknie w tym jasnym, cichym wieczorze. Nie miały owych chrapliwych dźwięków, co pod niskim stropem sali zebrań. Zda się, przestrzeń wypełniła je, a zabarwiły się od płonącego nieba i umalowanej kolorami ziemi. Prześpiewano chórem kilka pieśni patrjotycznych, a potem zawołał silny głos męski: — Śmierć pana Bure! — Doskonale! Śmierć pana Bure! — Odpowiedziały mu głosy:
Chłopcy zerwali się z piasku, Anna, przyjaciółka Hansiny, siedząc na dziobie ławki, obrana została na przodownicę i wnet zaczęła głosem silnym, donośnym, podobnym w brzmieniu do barwy jej włosów. Zebrani śpiewali refren, a dziewczęta objęły drugi głos:

O wczesnym, wczesnym ranku przebudzony,

Gdy słońca ledwo zalśnił blask,
Pan Bure usta ucałował żony,
Ingerdy usta, świeże niby świt.

Osiodłał Bure potem konia swego,
Szary to, w jabłka krągłe, szpaczek był,
Ingerda tęsknie z blanku zamkowego
Spogląda, a tam lasy zielenieją w krąg.

Pan Bure żagiel statku wzniósł na rei,
A żagiel to jedwabny, piękny był,
Kołysze się na falach łódź nadziei,

O jakże ciężki, ciężki jest rozstania czas!

Ciągnęło się to przez jakieś dwadzieścia zwrotek, poczem dziewczęta pozeskakiwały z łodzi, a mężczyźni dali im oklask.
Tymczasem kobiety, siedzące w głębi, dobyły z koszyków zapasy jadła. Dziewczęta roznosiły na plecionych pokrywkach koszów i wielkich liściach