Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zebrali się wreszcie wszyscy, zajmując miejsca na skalnych wiszarach. Ostatnim, przyjętym z wielką radością przybyszem był „stary Eryk.“ Przykusztykał na kuli, a krzywa jego, chora noga, owinięta łachmanami, podobną była do dziecka w powijaku.
Starzec, będący dumą i chlubą wsi, miał historję, która interesowała wszystkich. Aż do sześćdziesięciu pięciu lat życia prowadził on żywot zawalidrogi i pijaka. Zawsze pijany, walał się po rowach przydrożnych i żył z tego, co nocą skradł, lub zrabował po okolicznych zagrodach. Od czasu jednak, kiedy tkacz Hansen rozpoczął tu z powodzeniem działalność oświatową, stał się jej gorącym zwolennikiem i zmienił do niepoznania. Może być, że przyczyniło się do tego również okaleczenie w bitce, które go pozbawiło nogi. Eryk żył teraz w miłej zgodzie ze swym rudym kotem, przyjmowany wszędzie i szanowany jako żywy przykład cudotwórczej siły nowego objawienia.
Emanuel odsunął się od towarzyszy, usiadł na wysoko sterczącym wyskoku urwiska. Czuł potrzebę zostania przez czas jakiś sam na sam z myślami swojemi.
Siedział i patrzył na stąpające po brzegu pary. Kobieta z kobietą, mężczyzna z mężczyzną kroczyli, przystawali, olśnieni pięknością nieba i morza, a potem szukali sobie miejsce na skałach. Przyszła mu na myśl nazwa „kościoła,“ nadana temu miejscu, i doznał sam wrażenia, że jest świadkiem procesji, uroczystszej może niźli jakakolwiek inna. Cała gmina znalazła się niebawem wokół niego, rozsiadła na tarasowatym gruncie. U dołu mieściły się kobiety, przykucnęły, zbierając na kolanach spódnice, a trzy-