Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziła, że jeszcze czas na to i chciała mu oszczędzić oczekiwania na przybycie żony i córki. Nagle przeraziła się, posłyszawszy głosy w bibljotece, drzwi otwarły się zcicha i weszła mamzel Andersen z dwuramiennym świecznikiem w ręku.
Odstąpiła na bok i z zakłopotaną miną rozwarła drzwi przed panią Engelstoft, która weszła w ubraniu podróżnem, w kapeluszu i rękawiczkach.
Panna Andersen wskazała jej skinieniem łóżko. Spojrzała lękliwie w tym kierunku i drgnęła calem ciałem na widok bladej głowy, spoczywającej na poduszkach.
— Pan Engelstoft śpi! — powiedziała siostra Bodilda i zarumieniła się zmieszana.
Pani Engestoft skinęła głową, a gdy siostra oddaliła się, rozejrzała się, celem przekonania się, że drzwi zostały dobrze zamknięte.
Pobieżnie jeno dotąd myślała o tem, w jakim stanie zastanie męża. Całkiem inne zaprzątały ją sprawy podczas wyjazdu nocą z Agersoagaardu i całodziennej podróży. Dopiero znalazłszy się w dawnym domu swoim, odczuła na widok pobladłych twarzy służby nastrój zbliżającej się śmierci. Biło jej silnie serce, gdy wchodziła do pokoju chorego, który pozostał w jej pamięci przystrojony w blaski baśni szczęścia, albowiem tutaj była ich małżeńska komnata.
Zbliżyła się do łóżka, stanęła w nogach śpiącego i zamknęła oczy.
Czyliż to był on? Ta twarz woskowa, to wynędzniałe ciało... tyleż jeno zostało z człowieka znanego jako najpiękniejszy właściciel dóbr w kraju, którego jej tak zazdroszczono? Zaprawdę, sprawiedliwość przedwieczna dokonała sama zemsty