Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przytoczyć, że nie zawsze było łatwo z nim postępować. Był drażliwy, bezwzględny, ale... tak, czy owak jedno bez drugiego obejść się nie mogło. W tej nawet chwili potrzebowali się więcej niż kiedykolwiek dla wzajemnej pomocy, to też należało koniecznie przebaczyć sobie wzajem wszystko i żyć w jedności, inaczej całe życie mogło pójść w niwecz.
Wstał zwolna z zamiarem pójścia do niej. Chciał jej powiedzieć wszystko, co przemyślał i przecierpiał w ciągu tego krótkiego czasu, ale przystanął w progu ogarnięty zdumieniem. Było ciemno w pokoju, połyskały jeno świece przy fortepianie, a przy ich migotliwem blasku sylwetki Emy dziwnie przekształcone skakały po ścianach i podłodze. Pokój wydał się zaludniony cieniami.
Ema grała dalej, ale po drżeniu pleców poznał, że odczuła nerwami jego obecność. Wzruszyło go to. Przeszedł ostrożnie przez salon, stanął za nią i w milczeniu otoczył rękami jej głowę. Nie przerwała nagle, tylko przechyliła się wstecz i posłała mu promienne szczęściem spojrzenie.
— Nareszcie przyszedłeś! — powiedziała zcicha.
Ręce jej opadły z klawjatury. Przytuliła się doń ruchem wzruszonego dziecka, a z pod spuszczonych powiek popłynęły łzy radości.

Nauczycielowi Soerensenowi spłatał los wielkiego psikusa i doprowadził do szewskiej iście pasji. Przez całe lata, z chytrością godną lisa okrążał on ze wszystkich stron doktora Arnolda Hojera. Właśnie kiedy chciał wymierzyć stanowczy cios w jego autorytet miejscowy, używając do tego celu słynnego zatargu