Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stawała do pompy przy szluzie. W jej oczach był mąż wówczas bohaterem, przodownikiem po stępu... prawdziwym apostołem. Kobiety muszą zawsze robić z kochanka półboga... Taka to już ich szatańska natura!
— Tedy nie pojmuję wcale... Człowiek jak Hacke... biedna ruina...
— Hm... czegóż to pan właściwie nie pojmujesz? Wszystko jest, Bogu dzięki, niepojęte na tym świecie, tedy można sobie wogóle oszczędzić pojmowania. To moja zasada. Ale wracam do rzeczy. Hacke nie jest także znowu zero. Kiedy się postawi sztorcem, to trudno przewidzieć do czego dojść może. W czasach, ostatnich bardzo mu się pogorszyło i mawiał często, że chce postawić na sobie punkt,... taki mały... okrągły punkt... wie pan... na samej skroni. Gdyby to się stało... myślę, nie byłoby panu miło, żeś się stał przyczyną jego śmierci... prawda?
— Niema o tem nawet mowy! — odparł Petersen żywo — Zaraz jutro wyjeżdżam.
— Cieszy mnie bardzo... cieszy mnie to serdecznie, drogi panie! — powiedział Langner — Hacke, mimo wszystkich głupstw i gestów małpich, to, jakeś pan pięknie określił, biedna, bardzo biedna ruina. Ach! Smutno to patrzyć na rozbitą łódź, która ongiś uwijała się po morzu z pełnemi żaglami! Zaręczam panu, że tak było. Zanim jeszcze przybył tu na nasz śmietnik Hacke, słyszeliśmy i czytali o jego krzyżu zasługi, o sukcesach z kobietami i rozlicznych szaleństwach. Pani Lindemark nie była jedyną z pośród dam naszych, które trzęsły się doń, zanim jeszcze obaczyły na własne oczy tego dziwnego zwierza.
— Czyż naprawdę zakochała się w nim?
— Z kretesem!