Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy to panu powiedziała? — spytał.
— Tak, małżonka pańska wspomniała wczoraj, że lubi tę okolicę właśnie z powodu jej dzikości i ostrego klimatu.
Lindemark spuścił oczy i zamilkł. Potem zeszli ze wzgórza i udali się w drogę powrotną.
Petersen żałował teraz tego co powiedział. Podczas spaceru nabrał zgoła innego wyobrażenia o swym gospodarzu. Ten łagodny, cichy człowiek nie mógł być, zaiste, tyranem domowym, o tem mniej katem, przemieniającym z zazdrości dom swój w więzienie.
Pojął teraz jak jest nieszczęśliwy i uczuł litość wielką.
Wrócili w sam czas na obiad, ale gdy przyszli do jadalni, okazało się, że fotel pani domu jest pusty, a także znikło jej nakrycie. Lindemark usprawiedliwiał żonę, tłumacząc, że spędziła bezsenną noc i dlatego została w swym pokoju.
Jednocześnie przeprosił gościa za to, że wydali się na kilka godzin z domu. Do licznych funkcyj obywatelskich zaliczało się również stanowisko taksatora banku kredytowego. Musiał tedy koniecznie jechać do pewnego majątku odległego o milę, gdzie zjechała urzędowa komisja szacunkowa.
Petersen został sam, że zaś czuł się zmęczonym, przeto został w pokoju gościnnym i zabrał się do czytania.
Z wielką radością odnalazł w bibljotece przepyszne, gotyckiemi czcionkami drukowane wydanie baśni dramatycznej Bentsena p. t. „Król-Dzień i Królowa-Noc“. Nie zachwycał się poezją dawną z przed czasów Liebmanna, ale to arcydzieło duńskiej literatury zajęło go dziś wyjątkowo bardzo.