Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wanego zwierzęcia. Gdy się zbliżył i rzekł, dotykając z lekka jej ramienia:
— Droga Astrid! Pozwolisz, że się dziś na cześć gościa napijemy grogu! — nie była zdolną ukryć przerażenia, jakie ją przenikło pod wpływem tego dotknięcia.
Lindemark rozpostarł papier na stole i rzekł do Petersena.
— Oto plan mojej posiadłości. Sądzę, że będzie dobrze, gdy się pan potrochu zapozna z terenem, na którym znajdziemy się jutro. Oto w tym rogu znajduje się dwór i zabudowania, a ta czerwona linja znaczy granice. Trzeba wiedzieć, że cały ten szmat kraju był w dawnych, bardzo dawnych czasach nader urodzajny i że mnóstwo tu było wsi, kościołów i wielkich, dębowych lasów. Do dziś odnajdujemy ślady tego stanu rzeczy głęboko pod warstwą lotnego piasku. Wyrąbano te lasy w sposób karygodnie lekkomyślny, nie licząc się z tem, że są jedyną ochroną przed burzą i nawałą piasku morskiego. Doszło do tego, że ludność musiała wynieść się z całego pobrzeża zachodniego, zostawiając ziemię na łup dzikich, rozpasanych żywiołów. Doznajemy dziś wielkiego przygnębienia, gdy wspomnimy, że tu, gdzie z najwyższym wysiłkiem i starannością sadzimy oporne na wichry krzaki, a pod ich osłoną dopiero kulturujemy nikłe sosenki karłowate, że tutaj właśnie, ongiś wieśniak orał, wesoło pokrzykując, rolę drewnianym pługiem, że falowały tu łany żyta i pszenicy, a może nawet śpiewały słowiki. Ale z pomocą bożą doprowadzimy może z czasem do zmiany na lepsze i zacznie się znowu wśród tej dziczy życie spokojne, ciche i kulturalne.
Kończąc, zniżył głos, jakby słowa te przeznaczone były dla kogoś zgoła innego.