Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzucić na gościa. Lindemark krzyknął nań raz i drugi, ale to pogorszyło jeno sytuację. Ilerazy się doń zbliżył pudel, wyszczerzał zęby i szczekał grubym głosem. Uspokoił się dopiero, gdy go przywołała do siebie pani domu. Zawlókł się ociężale do jej fotelu, a gdy po chwili przeszła do jadalni, kroczył tuż przy niej, oglądając się zjadliwie na obu mężczyzn.
Nigdy nie brał Petersen udziału w dziwniejszej kolacji. Podano pożywne, soczyste wędliny i wytwory masarskie, a każdy nabierał sobie sam z półmiska, obyczajem wiejskim. Pani Lindemark nie tknęła niemal niczego i nie interesowała się zgoła gościem. Nieobecną wydawała się duchem, bezprzytomna niemal, pamiętała jeno o psie, siedzącym u jej stóp i rzucała mu z widelca w nastawioną paszczę najlepsze kąski.
Petersen, udając, że słucha opowiadania gospodarza o planowanych kulturach leśnych, nie spuszczał jej z oka i coraz bardziej dziwował się. Nie była to Junona, ale również nie powszednia żona jutlandzkiego rolnika. Wydała mu się teraz bardzo ładna i interesująca. Czarna suknia z białym szerokim, płóciennym kołnierzem i takiemiż mankietami, srebrny pas, otaczający smukłą kibić upodabiały ją do legendarnych kobiet dawnych sag, a widocznie ubrała się tak z całą świadomością. Włosy zaplecione w spadające na plecy warkocze świadczyły, że nie ulega panującej modzie. Oczy zwłaszcza, mglisto-szare, otoczone sinawemi obwódkami, miały wyraz znużenia i zadumy przedziwnej i niezbadanej.
Po kolacji przeprosił gospodarz Petersena i oddalił się, celem wydania dyspozycyj na dzień następny karbowemu, który czekał w jego gabinecie. Przeszli do